Trudno żyje się z racją, wiedzą to nie Ci co rację posiadają, przynajmniej w ich mniemaniu, ale Ci którzy muszą dzielić życie właśnie z tymi pierwszymi. Czym tak naprawdę jest racja? Dla mnie racja to Joker, gdyż tak, jak on ma dwie twarze. Każde oblicze racji jest skrajnie inne. Pierwsze oblicze racji, dotyczy wiernych jej posiadaczy i wyznawców. Dla nich racja jest niczym innym, jak nagrodą, satysfakcją, orgazmem próżności zwłaszcza dla tych, którzy większość swojego życia rozpaczliwie pragnęli być zauważeni, docenieni czy kochani. Drugie oblicze racji to przekleństwo, piętno i znak męczeństwa. Wiedzą to właśnie Ci, którym przyszło dzielić życie lub jakąś jego część z posiadaczami racji.
Kiedy ktoś mi mówi, że nie mam pojęcia jak trudno mu się żyje z racją, mam ochotę powiedzieć człowieku, nie masz pojęcia, jak trudno żyje się z Tobą i z Twoim przeświadczeniem posiadania racji. Kim w mojej opinii jest racjokrata? To bardzo nieszczęśliwy człowiek, a nieszczęście jego nie polega na tym, że ma rację, nieszczęście polega na tym, że nie chce racji puścić, przywiązany do niej, jak pies na łańcuchu, szczeka o swej nieomylności, wiedzy, doświadczeniu, intuicji, która prowadzi go przez życie. Szczeka tak głośno i z takim przekonaniem, że nie słyszy tego, co świat i inni ludzie chcą mu powiedzieć. Najmniejsza nawet myśl mu przez głowę nie przemknie, że racja nie jest sensem życia, co więcej, że nie ma jednej racji dla wszystkich. Stare porzekadło głosi, że z racją jest jak z pewną częścią ciała, każdy ma swoją. Zgadzam się z tym absolutnie i zawsze ubolewam nad tymi wszystkimi zagubionymi duszami, których głównym celem w życiu, jest udowadnianie swoich przekonań, poglądów i spostrzeżeń. Racja to nie relacja, ale nikt już o tym nie pamięta. Pary, które trafiają do mojego gabinetu, często nie mają o tym zielonego pojęcia. Szukają winy w komunikacji, w matkach, ojcach, szukają przyczyn kryzysu wśród krewnych, analizując rodziny do dziesiątego pokolenia. Na pierwszy rzut oka w ogóle mnie to nie dziwi, bo tak naprawdę wszyscy oni pragną udowodnienia swojej racji. Ślepe podążanie za własnymi teoriami, wrażeniami najczęściej doprowadza ich pod mur bezsilności i obojętności, racja to jedyne co im pozostaje. Nawet na salę sądową w chwili rozwodu, przychodzą po rację. Zdarza się, iż jedyną kwestią, jaka łączy małżeństwa przez lata, jest racja. Zdaje się ona być magicznym spoiwem, które zagrzewa do walki i scala jak najlepszy nit. Jakie to musi być nużące i bolesne, wyrywać sobie skrawki stabilności poprzez przekonanie o swej nieomylności i chęci postawienia na swoim. Racja jest wrogiem każdej relacji, zbudowana z lęku
i odrzucenia, jest towarzyszką błędnych przekonań i nietrafionych wrażeń, odziana w marzenia o uwadze, w tęsknotę za uczuciem.
Najtrudniej racjokracie przyznać drugiemu rację, to tak, jakby oddać część siebie, gdyż wielu wierzy w swoje, bardziej nawet niż jakiegokolwiek dogmaty wiary. Racji nie odda ten, kto ją pokochał i pojął za towarzyszkę życia. Będzie o nią walczył do upadłego, nie zważając na ofiary i koszty tej batalii. O co my tak naprawdę walczymy? Ile par, małżeństw w czterech ścianach mojego gabinetu przekreśliło na zawsze relacje na rzecz racji, która nadaje ich życiu sens. Ile to razy byłam świadkiem śmierci uczucia w imię obrony swojego zdania i własnego widzimisię. Tak, bo racja jest niczym innym, jak widzimisię. Przecież jest to nasza subiektywna opinia czy pogląd na jakąś kwestię oparta o wrażenia, spostrzeżenia, które nierzadko bywają krzywe, mętne i na pewno subiektywne. Nawet kiedy racja okazuje się racją, nie ma to żadnego znaczenia w obliczu agonii relacji. Atmosfera gęstnieje
w pomieszczeniu w którym kona relacja łącząca dwoje ludzi. W powietrzu unosi się zapach potu, łez i strachu. Ludzie są w stanie wiele poświęcić i złożyć na ołtarzu racji, ale ofiarą najczęściej składaną na ołtarzu jestestwa, jest wieź, prawdziwa, wyjątkowa oparta na intymności, oddana bezpowrotnie ku zaspokojeniu próżności i egoizmu, które nierzadko jest jedynym pozostałym skrawkiem poczucia egzystencji w świecie.
Myślę, że racja podobna jest także do „Jedynego Pierścienia” w mitologii J.R.R. Tolkiena. Racja pociąga i kusi, dokładnie jak sławetny pierścień Golluma. To przedmiot pożądania, symbol władzy, wdziera się w serce, umysł i ciało. Pierścień z powieści dla wielu jest symbolem grzechu lub szatana. Ogólnie jest uznawany za metaforę złego zmysłu i kuszącego zła. Niektórzy interpretowali go również jako symbol potężnej siły, która znalazła się w niepowołanych rękach, nieumiejących jej dobrze wykorzystać, w rękach człowieka małego, tęskniącego za druga osobą, targanego lękiem przed bliskością. Dla mnie tak właśnie jest z racją, pożądamy jej, napawamy się nią i obnosimy wśród innych, jak zdobyczą wojenną. Racja daje właścicielowi poczucie bezpieczeństwa, wpływu na rzeczywistość, kontroli, sprawczości. A tak naprawdę jest zimną i bolesną obrożą na sercu.
Przypominam sobie takie pary, gdzie ktoś miał rację. Mąż, który mówił do żony: „no ale powiedź, czy nie tak jest, czy nie mam racji?” Żona, która rozpoczynała ratowanie od słów, „ale tak jest, mam rację, Ty nic mi nie pomagasz”. Pamiętam te osoby, które zwracały się do mnie „nawet nie wie Pani, jak to jest żyć z racją, kiedy nikt nie słucha, a ja wiem, co się stanie i zawsze jest po mojemu….”. Te wszystkie „piękne” zdania: „ale przyznaj sama, zmieniłaś się…”, te magiczne zwroty: „a nie mówiłam…” te wyjątkowe chwile poparte krótkim: „Ja wiem, jak to będzie….” , „przecież Ciebie znam”, „Ty nigdy nie…”, „Ja zawsze…”, „Ty mnie nie rozumiesz…”, „No powiedz…”, „A nie jest tak?”, „przyznaj sam…”.
Racja wkracza w nasze życie z pompą, kroczy po czerwonym dywanie w blasku fleszy i okrzykach zachwytu, głowę trzyma dumnie w górze. Pamiętam parę, która pewnego pięknego dnia zawitała do mojego gabinetu

Ja: „Co się takiego wydarzyło, że postanowiliście Państwo do mnie przyjść?”
Pan: „Jesteśmy małżeństwem 15 lat, nie dogadujemy się. Mamy problemy
z komunikacją”
Ja: „Co to znaczy, że macie Państwo problem z komunikacją?”
Pan: „Moja żona ma okropny charakter, żyje z tą świadomością od początku, od 15 lat. Czy Pani sobie wyobraża, że w dniu naszego ślubu, brat mojego teścia, pod kościołem życzył mi cierpliwości, bo jak sam stwierdził, wżeniłem się w straszną rodzinę, oni są bardzo leniwi, roszczeniowi, niczego nie przyjmują, moja żona jest taka sama, wiem co mówię, 15 lat to obserwuje”
Ja: „A jaki jest powód, że Pani postanowiła do mnie przyjść?”
Pani: nieśmiało i cicho „Nie dogadujemy się z moim mężem, cokolwiek złego się dzieje, on wszystko zwala na moją rodzinę i ciągle mi mówi, że nie powinien był się ze mną żenić”
Pan: „No ale powiedz, czy nie mam racji, Twój ojciec nie pracuje 25 lat, ciągle kombinuje, koło domu syf, w domu syf. Przecież wiem, co mowie, mam rację?, Nie jest tak?”
Pani: „Przestań obrażać moich rodziców, zostaw ich w spokoju”
Pan: „Widzi Pani, nie przyjmie prawdy, a ja wiem, jak to można rozwiązać. W moim domu wszyscy pracowali, sprzątali, prawda jest taka, że u Ciebie nikt nigdy nie dbał o dom. Musisz to zrozumieć
i mnie posłuchać, zmienić się, wiem co mówię…:”
Pan: „Przykład z zeszłego tygodnia, kupiłaś jakąś nakładkę na mopa, pytam po co?, najlepiej podłogę myje się stara pieluchą i wiesz, że mam rację. Wydajesz pieniądze niepotrzebnie. Wystarczyło wziąć pieluchę, a ja wiem, że ta nakładka będzie leżała w kącie i to są zmarnowane pieniądze”
Pani: „Ale jaj jej używam, tylko ja myje podłogę w domu i wiem co mi jest potrzebne”
Pan:’ Tak? A ile razy jej użyłaś?
Pani: „Sześć razy jej użyłam, mam ją od 10 dni i sześć razy!”
Pan: „Ale będzie jak zawsze, użyjesz może jeszcze przez parę razy i w kąt, mnie nie okłamiesz, zawsze tak jest i mnie nie przekonasz”. No słucham, nie jest tak?
Pani: „Ty zawsze wiesz najlepiej, dlatego ja się już nie odzywam. Wiem, że nie porozmawiasz normalnie, od piętnastu lat, wszystko tłumaczysz życzeniami wujka i moją rodziną. Po co mam mówić, przecież będzie jak zawsze. Ja mówię, a ty mi tłumaczysz”.

Cała praca polega nie na przekonaniu Pana, a na nakłonieniu go do wysłuchania Pani. Na zaproponowaniu mu odejścia od swojego, pozostawieniu przekonań, puszczeniu racji, której się trzyma i w której się utwierdza od 15 lat. Jest jeszcze druga strona, współmałżonki, która dzięki racji męża ma i swoją własną rację, że nie warto, bo on się nie zmieni. Pracę trzeba będzie zatem wykonać też po stronie Pani, której racja odebrała wiarę i chęć. Tak oto jedna racja zrodziła drugą, ta trzecią, czwartą i racji powstało co niemiara w ciągu tych piętnastu lat. Nikt już nie wie która racja czyja jest, ale każdy płodzi kolejne mądrości i przekonania, byle tylko się zabarykadować, przed przyjęciem innej, zupełnie nowej postawy względem siebie. Tylko relacji dawno już nie widać, bo rządzi racja. Gdyby tylko z takim zapałem i przekonaniem jak skupiają się na własnych racjach, posłuchali siebie nawzajem.
Kolejnym przekleństwem jest racja ukryta w słuchaniu drugiej osoby. Przypominam sobie małżeństwo, które któregoś dnia zapukało do moich drzwi:

Pani: „Mamy taki problem, że mąż chce, żebym była inna, żebym się zmieniła. Ciągle jestem nie taka, źle sprzątam, źle się ubieram, jestem zbyt wolna, za gruba, źle się odzywam, wszystko jest nie tak”
Pan: „Bo zmieniłaś się, jesteś inna. Nie mam racji? Proszę Pani moja żona ciągle mi gubi skarpetki, tłumacze jej, jak ma je prać, jak składać, a później szukam. Przykład, prosiłem ją myj systematycznie naczynia, myj co dwie godziny, na bieżąco, a ona nie, będzie myła na koniec dnia. A okna, czy umyłaś okna, tak jak mówiłem? Powiedziałaś dwa tygodnie temu, że trzeba umyć okna, mówiłem, zrób to szybko, bo zacznie padać deszcz i zimno się robi i co, miałem rację.
Pani: „Nie umyłam bo Marysia (wspólne dziecko 2,5 roku) była chora, przecież wiesz i nie miałam jak umyć. Mam tyle pracy…”
Pan; „Siedzisz całymi dniami na telefonie, ja kończę pracę, jadę na budowę, bo musi Pani wiedzieć budujemy dom, wracam do domu o 19.00 i widzę, że pranie nie poskładane, że klocki rozwalone, co Ty robisz? Mówię, posprzątaj, poskładaj, zrób to”
Pani: wyraźnie poruszona ze łzami w oczach „Przestań, nie bądź, jak mój ojciec, nie rozkazuj mi, kiedy miałam czternaście lat moja mama wyjechała do Holandii, zostałam z ojcem, ciągle kazał mi cos robić, a jak nie to krzyczał na mnie, nic nie mogłam zrobić po swojemu, wszystko miało być zaplanowane. Mamy dwójkę dzieci, ciągle jest coś do zrobienia, jestem zmęczona, do tego od czasu do czasu zajmuję się moją chora siostrą. Ostatnio miałam iść do Biedronki na zakupy nie zdążyłam, bo jeszcze pranie trzeba było włączyć, a Marysia wysypała cukier na podłogę i to też ja musiałam posprzątać
i zanim się obejrzałam już była 22.00”.
Ja: „Co Pan usłyszał od żony w tej wypowiedzi, co Pana zdaniem jest ważne?
Pan: „ To znaczy?”
Ja: „Co powiedziała żona?
Pan: „To co zawsze, że jest zmęczona i że ma dużo pracy. Jak ja bym nie miał, przecież nie leżę, Ty ciągle narzekasz…”
Ja: „A co Pana żona powiedziała o Panu?”
Pan: „Jak zawsze, że ja nic nie robię”
Ja: „Nie, tego nie powiedziała”
Pan: „To nie wiem, nie słuchałem”
Ja: „Co się takiego stało, że Pan nie słuchał?”
Pan: „Ona zawsze mówi to samo”
Ja: „Ona powiedziała, że przypomina jej Pan ojca, usłyszał Pan to?”
Pan: Nie, może, nie wiem. Ale ja nie jestem jej ojcem, jak to jej przypominam ojca?
Ja: Pana żona o tym mówiła

Podobno miłość nosi różowe okulary, może to i prawda. Mnie zastanawia jedno, jakie jeszcze szkła korekcyjne odbieramy z czasem w okienku rutyny życia w dziale związki i relacje? Co dzieje się z tymi różowymi szkłami? Czy one z czasem się psują, tracą wartość i znaczenie, zniekształcają się
w soczewki przekonań, wrażeń i błędnych spostrzeżeń. Jaki wówczas przyjmują kolor? Moim zdaniem żółci, która ulewa się z ust tych niegdyś zakochanych, toczy się ona z każdym słowem, zdaniem skierowanych do osoby, która kiedyś stanowiła cały świat, sens życia. Niesamowite, jak można popsuć sobie wzrok, niesamowite, jak można tak żyć. A jednak można i dobrze jest posiadać tego świadomość chociażby po to, aby regularnie badać wzrok, bo można stracić wzrok bezpowrotnie.